Wszyscy to znamy – ten błagalny wzrok, który wprost nie może uwierzyć, że to już koniec. Koniec trawki. I każdemu z nas przychodzi wówczas do głowy lista momentów, w których można było się nią lepiej rozporządzać. Klasyczny Polak mądry po szkodzie. Wprawdzie już Jan Kochanowski pisał, jak to w takich przypadkach “nową przypowieść Polak sobie kupi, że i przed szkodą i po szkodzie głupi”, ale może da się temu jakoś zaradzić? Spróbujmy.

Kieszenie wypchane ziołem
Wiemy, że trawka w kiejdzie daje – paradoksalnie – pewne poczucie bezpieczeństwa. Nie trzeba się martwić, co zrobić, gdy zachce się wam palić, ale nie musicie brać za każdym razem całego arsenału ze sobą. Warto część zostawić, raz że przypał chodzić z większymi ilościami, dwa, że z dużą dozą prawdopodobieństwa – nawet nie zauważycie, a wszystko wypalicie.

Który to już joint?
To może niektórych zaszokować, ale… po którymś już nie klepie. Serio, jest to nawet naukowo potwierdzone. W tym rzecz, że psychoaktywne kannabinole osadzają się w mózgu, dzięki czemu doświadczamy highu, ale nie ma tam nieograniczonej ilości miejsc. Po przekroczeniu pewnego pułapu wszystko, co mogłoby trafiać bezpośrednio do waszych głów, zostaje rozlokowane w innych częściach ciała. I w żaden sposób nie puka. Warto o tym pamiętać, kręcać któregoś już kolej blanta. Właśnie… który to już?

Mordo, jeszcze jeden mały?
Asertywność to ważna umiejętność, przydatna także w zarządzaniu jaraniem. “Nie, mordo, spaliliśmy już dosyć, pora spać” – na początku może to zabrzmieć brutalnie, ale jeśli w tym wytrwacie, z pewnością będziecie z siebie dumni. To wydaje się wręcz nieprawdopodobne, ale jutro też jest dzień i stawiamy dolary przeciwko orzechom, że jutro też wam będzie chciało się jarać. Oczywiście, jeśli naprawdę spaliliście już dość…

Blanty kręcę, po to mam ręce
Uwierzcie nam – jesteśmy chyba największymi fanami skrętów z konopnym suszem i odrobiną tytoniu po tej stronie południka zero. Ale nie mamy też wątpliwości – jointy nie są najbardziej ekonomiczną formą spożycia zioła. Jeśli zależy wam na jak najlepszym przeliczniku ilości wypalonego stuffu na otrzymany w związku z tym high – to powinniście chociaż rozważyć palnie czyściocha z lufki lub waporyzatora. Uwaga dla tych wszystkich, którzy palą nie tylko dla zjarania, ale po prostu lubią to robić – można też kręcić mniejsze jointy. Sprawdzone info.

Świat na trzeźwo jest nie do przyjęcia…
Ee… tego… no jakby… trochę się nie zgadzamy tutaj. Zdecydowanie nawet. High jest fajny, właśnie dlatego, że – jak sama nazwa wskazuje – stanowi pewnego rodzaju stan uniesienia. Po pewnym czasie życie nawet z najpiękniejszym widokiem i na najwyższym stanowisku zwyczajnie powszednieje i staje się taką samą monotonią, jak to od czego uciekaliśmy. Kiedy więc czujesz, że zioło przestaje w jakikolwiek sposób klepać, warto rozważyć, to co w anglosaskich internetach nazywane jest bardzo mądrze T-Break (czyli tolerance break). A w pierwszej kolejności – polubić swój świat także bez dymka. Bez tego ani rusz.