Mniej twardych narkotyków, a więcej marihuany – tak koronawirus wpłynął na gusta Amerykanów. A dokładniej sama epidemia i związane z nią obostrzenia społeczne. Takie wnioski płyną z badania, które miało na celu przyjrzenie się kwestii korzystania z używek przez osoby wyłączone obostrzeniami z klasycznego życia społecznego, w tym imprezowego.

Mroczny cień koronawirusa Covid-19 i związana z nim aura przerażenia towarzysząca pandemii sprawiła, że wielu Amerykanów zmieniło swoje upodobania związane z przyjmowaniem różnorakich używek, w tym tych substancji, które powszechnie uchodzą za narkotyki. Ta tendencja jest szczególnie widoczna u tzw. imprezowiczów i niestety raczej nie zmieniła się ona na lepsze, o czym zaraz, ale póki co można pocieszać się faktem, że np. w Nowym Jorku covid-19 znacznie ograniczył „zapotrzebowanie” na kokainę. Dlaczego? To proste – nowojorscy imprezowicze, zamiast spędzać czas w klubowych toaletach z łyżką i zapalniczką w dłoni, siedzą we własnych domach. I palą zioło.

Baner Reklamowy

Na terenie całych Stanów Zjednoczonych, pandemia sprawiła, że drastycznie wzrosły przypadki śmiertelnych przypadków przedawkowania narkotyków, zwłaszcza w rejonach, które „słynęły” już wcześniej z wielu zmarłych w wyniku przedawkowania opiatów. W San Francisco, w wyniku przedawkowania zmarło ponad 621 osób w samym 2020 roku, to jest niemal cztery razy więcej, niż zgony spowodowane koronawirusem! Na początku tego miesiąca, już w nowym roku, w wyniku koronawirusa zmarły „tylko” 194 osoby w cały Hrabstwie San Francisco. Lekarze i badacze tematu otwarcie przyznają, że martwą się tym, że Amerykanie zaczęli np. zaczęli pić o wiele więcej i na dodatek o wiele częściej.

Niektórzy uczeni teoretycznie zakładają, że to poczucie osamotnienia i niepokoju spowodowane koronawirusową kwarantanną i lockdownami sprawiły, że ludzie sięgając po używki starają się niejako „wytłumić” złe emocje i poradzić sobie w walce z wszechogarniającym napięciem i wygenerowanym stresem. Co kluczowe, najczęściej – z powodu właśnie lock downów itd. – używkami raczą się w pojedynkę, sami. Ale – jak wykazały inne badania – to tylko części „prawdy” tłumaczącej fakt sięgania po używki.

Funkcjonujące przy Uniwersytecie w Nowym Jorku, Langone Health Center, wiedząc o powyższych „wyzwalaczach”, postanowiło zbadać dokładniej, w jaki sposób na miejską bohemę towarzyską i życie klubowe wpłynęły ograniczenia w postaci dystansu społecznego narzucone w trakcie nowojorskiego lockdownu, jaki miał miejsce w ostatnią wiosnę.

Uczeni zbadali 128 osób, które wypełniły sporządzoną przez nich ankietę i co ciekawe, bardzo wielu z ankietowanych stwierdziło, że ograniczyli użycie kokainy (78,6 proc.), MDMA (71, 1 proc.) oraz LSD (68 proc.). Co istotne, nawet ci ankietowani, którzy nadal korzystali z kokainy, przyznali się, że sięgają po nią rzadziej i zażywają jej mniej. Z „badanych” używek tylko w jednym przypadku niemal wszyscy badani wykazali „zwiększone zapotrzebowanie”. Domyślacie się, o jaką chodzi? Dokładnie – o marihuanę. Aż 35 proc. ankietowanych, jednocześnie przyznając się do ograniczenia innych używek, potwierdziło, że palą więcej zioła i robią to częściej. Tak wynika z ankiety, której wyniki opublikowało w grudniu 2020 roku poczytne pismo „Substance USe & Misuse”.

– To jedno z pierwszych badań, które mają na celu przyjrzenie się procesowi zmian w kwestii sięgania po używki i mechanizmom, które za to odpowiadają, a są spowodowane szeroką paletą wprowadzonych obostrzeń w kwestii dystansu społecznego – twierdzą badacze.

Odkrycie Amerykanów, w postaci tego, że w trakcie lockdownu ludzie częściej sięgają po marihuanę, jest zbieżne z obserwacjami pochodzącymi z innych części globu. Można powiedzieć, że to ogólnoświatowa tendencja.

Kilka miesięcy temu, jesienią, Global Drug Survey opublikowało wyniki prowadzonej przez siebie od maja do czerwca ankiety na ten temat. Ponad 30 proc. z wszystkich 55 tys. ankietowanych z całego świata – w tym z Wielkiej Brytanii, Australii oraz USA – stwierdziło, że sięga po większe ilości zioła w trakcie lockdownu. Co ciekawe, tuż za najpopularniejszą używką po jaką respondenci przyznali się sięgać podczas odosobnienia były benzodiazepiny (leki, po które sięgano często na początku pandemii, aby „otumanić” zaskoczone jej rozwojem mózgi i po prostu – co tu dużo mówić – nie zwariować). Te dane są zbieżne z czystą matematyką w postaci potwierdzonych sprzedaży zioła w tych stanach, w których jest ono całkowicie legalne. Tutaj zwłaszcza skorzystały legalne sklepy apteczne i same apteki, którym Covid-19 przyniósł duży boom finansowy.

Dlaczego tak się dzieje? Być może jest to spowodowane faktem, że imprezowicze nie sięgają po narkotyki typowo imprezowe (MDMA, LSD, kokaina itd.) jeżeli nie imprezują. Bo po prostu nie mogą. Z marihuaną sprawa jest nieco inna, ponieważ jest ona o wiele łatwiej dostępna, niż np. kokaina czy jakościowe pigułki lub „kwasy”. Poza tym ludzie używają zioła nie tylko w celach czysto relaksacyjnych i to jest bardzo ważna kwestia.

Wspominani już nowojorscy badacze zauważyli, że większość imprezowiczów przyznało się, że tak naprawdę sami z siebie nie kupują używek od dilerów, a raczej po prostu korzystają z nich bo są częstowani takimi przez znajomych, właśnie na imprezach. Gdy tych zakazano i każdy był „uwięziony” we własnym domu, spędzając czas na „nicnierobieniu”, takie osoby same z siebie nie szukały „imprezowych” używek, co ciekawe, nawet, gdy były do nich przyzwyczajone. Co istotne, same ceny i ogólna dostępność używek „imprezowych” raczej nie uległy istotnym zmianom.

Marihuanę za to można bez problemu dostać powszechnie dostępnymi metodami, które były dostępne również zanim nadeszła pandemia. Można było ją po prostu zamówić kurierem, dostać od przysłowiowego swojego „ziomka”, albo nawet skorzystać z tzw. podziemnych aptek z ziołem, czyli np. kupić jakiegoś „lampiaka” od osiedlowego dilera. A na dodatek do sięgania po marihuanę „zachęcał” fakt, iż w 20 stanach USA, w których marihuana jest legalna, takie punkty z ziołem były określone jako „istotna działalność” i pozostawały otwarte.

W badaniach nowojorczyków zwraca uwagę także fakt, że niektórzy fani kokainy co prawda nie wykazali w ankiecie, że jakoś wyjątkowo ograniczyli swój nałóg, zwłaszcza jeżeli mieli już swoje lata i stać ich było na swoje „hobby”, ale nawet oni przyznawali, że podczas odosobnienia i lockdownu częściej i chętniej sięgali po zioło.

Każdy kto był zmuszony przejść kwarantannę lub celowo odizolował się na jakiś czas w trakcie pandemii doskonale zdaje sobie sprawę z „odkryć” uczonych. Ale mają one duże znaczenie w przypadku badania tzw. teorii społecznej tłumaczącej dlaczego sięgamy po używki. Po raz kolejny okazuje się, że tak naprawdę przyzwyczajamy się nie tyle do samej używki, a raczej do okoliczności (w tym wypadku lockdown i ograniczenia związane z dystansem społecznym), które uruchamiają nasze hobby/uzależnienie.

Badanie nie potwierdza jednak pewnej teorii zakładanej wcześniej przez uczonych.

– Nie mogę na podstawie tego badania potwierdzić, że zwiększone zainteresowanie marihuaną miało jakikolwiek wpływ lub było powiązane z rzadszym sięganiem po inne substancje – precyzuje dr. Patrycja Frye, fizyk i profesor na Szkole Farmaceutycznej Uniwersytetu Maryland i jednocześnie dyrektor ds. medycznych w Takoma Park Integrative Care, centrum zdrowia, w którym prowadzone są kuracje medyczną marihuaną.

Uczona dodaje, że zwiększone zainteresowanie marihuaną w trakcie lockdownu było spowodowane tym, że ludzie używają jej standardowo do niwelowanie stanów lękowych, depresji i relaksacji, a przecież wszystkie te stany stały się realnym problemem w trakcie pandemii.

Z kolei uczeni z Nowego Jorku zauważyli, że „narkotyki imprezowe nie są tak chętnie stosowane podczas innych aktywności, niż właśnie imprezowanie” (generalnie tzw. życie nocne). Dlatego zwracają jednocześnie uwagę na to, że jakakolwiek prewencja w zakresie twardych narkotyków powinna być de facto prowadzona tylko tam (w takich środowiskach i miejscach) gdzie takie substancje są zazwyczaj używane.

A co czeka nas w tej kwestii po zakończeniu pandemii? Wielu ekspertów wieszczy powrót zjawiska znanego z lat 20-tych ubiegłego wieku, kiedy to wybuchła swoista „rewolucja” społeczna (w USA tzw. Ryczące Lata 20-ste), podczas której imprezowano „na bogato” i korzystano z życia. No cóż, być może będziemy mieli do czynienia z „zatoczeniem koła przez historię”, ale należy też wziąć pod uwagę, że jednocześnie dzięki postępującej legalizacji ludzie będą mieli coraz łatwiejszy dostęp do jakościowej marihuany. Biorąc pod uwagę, że jest ona z sukcesami stosowana w celach medycznych, być może lepiej, aby ludzie odbijali sobie bezimprezowy czas po zakończeniu pandemii, poprzez częstsze palenie zioła, niż raczenie się – już nie tak zdrową – kokainką.