Na mocy nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, do aptek trafi medyczna marihuana, niestety importowana z zagranicznych upraw. Na nasze pola powrócą jednak konopie włókniste, hodowana na cele m.in. żywieniowe i energetyczne.

W kotłowaninie wokół poselskiego projektu nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, trudno się połapać nawet wprawionym ekspertom, a co dopiero postronnym obserwatorom. Wokół nowelizacji prawa mającej ułatwić dostęp do tzw. marihuany medycznej, dzieje się ostatnimi czasy sporo i wbrew pozorom nie są to same pesymistyczne informacje. Co się nie zmieniło, to lekceważący ton, w którym minister zdrowia Konstanty Radziwił wypowiada się o medycznej marihuanie. Ale jeśli przestaniemy się dąsać i spojrzymy na tę sytuację z innej strony… to zaczyna być bardzo ciekawie.

Minister Zdrowia - Konstanty Radziwił

Konserwatywny rząd PiS-u ma twardy orzech do zgryzienia. Z jednej strony stara się dbać o możliwie najwięcej grup społecznych, usiłując poszerzyć w ten sposób swój elektorat, z drugiej strony nie może przecież zapominać o swoich najwierniejszych wyborcach. W temacie medycznej marihuany obserwujemy więc modelową sytuację, w której władza usiłuje jednocześnie zjeść ciastko i mieć ciastko. Wprowadza ułatwienia dla leczących się marihuaną, a zarazem wyraźnie odcina się od jakichkolwiek udogodnień dla użytkowników jej rekreacyjnej odmiany. Trudno się dziwić, że rząd połasił się na ten łakomy kąsek. Akceptacja społeczna dla projektu unormowania sytuacji leczenia lekami pochodzącymi z konopi jest bardzo duża, działania w tym obszarze, mogą się więc opłacać. Problem w tym, że nigdy nie da się dogodzić wszystkim. Jednocześnie nie brakuje głosów, w których najbardziej betonowi fani PiS-u domagają się… jego delegalizacji i powołania nowej partii, lepiej dbającej o konserwatywnych wyborców, “nie mamiącej ludzi jakimiś trawkami”. W efekcie, w wyniku swoistego rozdwojenia jaźni pisowskich urzędników, wraz z pewnym przełamaniem prawnym, mamy zerowy postęp w kwestiach społecznych. I wyraźną pogardę rządzących w kierunku palaczy.

Oczywiście, samo podjęcie próby unormowanie prawnego medycznej marihuany, jest zmianą na plus, wszak wielu chorych oczekuje tych regulacji z utęsknieniem. Jednak ze słów ministra wynika, że umożliwienie potrzebującym dostępu do leku, jakim jest marihuana, to dla obecnej ekipy decydentów tylko przykra konieczność i prawie, że nieprawda. Cały czas, wszakże, według zapewnień ministra Radziwiłła, mowa o niebezpiecznym narkotyku, który uzależnia i nie ma wcale dowodów na to, że w ogóle leczy. Ale przecież nie można było spodziewać się czegokolwiek innego po tym panu, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze wypowiedzi, a także dobór funkcjonariuszy, z którymi współpracuje. Wśród nich prym wiedzie wiceminister Jarosław Pinkas, który tłumaczył niedawno podczas jednej z konferencji podejście ministerstwa zdrowia do zapowiadanej zmiany w prawie. – To rozwiązanie, które ludziom szlachetnym da poczucie, że zrobili coś nadzwyczajnego, a nam daje poczucie, że rozwiązaliśmy problem, ale zarazem nie otworzyliśmy szeroko drzwi. Jednoznacznie mówimy „nie” dla marihuany rekreacyjnej, która jest złem – oświadczył Pinkas. Z tych słów wyłania się obraz ogromnego wysiłku włożonego przez aktywistów i propagatorów konopnych. Wysiłku po części zmarnowanego. Wydaje się, że w kwestii swobody dla palących trawkę, nie posuniemy się ani o krok, ale już jeśli chodzi o przywrócenie konopi naszej agrokulturze – pojawia się pewna nadzieja.

cannabis leaf
cannabis leaf

 

Baner Reklamowy

Kiedy w sejmowej komisji zajmującej się nowelizacją ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii zapadły rozstrzygnięcia, po których wiadomym było, że PiS nie poprze wprowadzenia zapisu o krajowej uprawie medycznej marihuany, poseł Piotr Marzec aka Liroy (Kukiz’15) grzmiał, że tak właśnie robi się dobrze korporacjom, światowym koncernom; pomstował nad wizjami utraconych możliwości. Wszystko przepadło, lecznicza trawka nie zasieje polskich pól. Jeśli myślicie, że jako palacze, albo aktywiści konopni odnieślibyście jakiekolwiek korzyści z proponowanej wówczas wersji nowelizacji, to jesteście w błędzie. Ba, według początkowych założeń drugiego projektu, wniesionego przez posła Jarosława Sachajko, bylibyście prawdopodobnie osobami najbardziej… represjonowanymi, a ma pewno w grupie największego ryzyka. Jak czytamy w październikowej propozycji nowelizacji: “Mak niskomorfinowy i konopie włókniste nie mogą być uprawiane przez osobę karaną za czyn określony w art. 52a – art. 68 oraz osobę spokrewnioną do trzeciego stopnia w linii prostej lub drugiego stopnia w linii bocznej, spowinowaconej lub pozostającej z osobą uprawiającą mak niskomorfinowy i konopie włókniste we wspólnym pożyciu, które były karane za czyn określony w art. 52a – art. 68”. Czyli jeśli ty, albo ktoś z twojej rodziny (np. kuzyn) zostałeś złapany z blantem, nie masz szans na zasianie konopii na cele przemysłowe. Wbrew pozorom taki zapis godzi w bardzo dużą część społeczeństwa i jest wyraźnym ograniczeniem swobód obywateli. Doprawdy, ciężko znaleźć korzyść płynącą z takiej “liberalizacji” prawa. W ten sposób, właściwie jednym ruchem, chciano skasować inne, niż medyczne i charakterystyczne dla naszej agrokultury przeznaczenia konopnych upraw. Na szczęście tych zapisów już w projekcie ustawy posła Jarosława Sachajko już nie ma, za to do celów prowadzenia upraw konopnych, obok włókienniczego, chemicznego, celulozowo-papierniczego, spożywczego, kosmetycznego, farmaceutycznego, materiałów budowlanych oraz nasiennictwa – dopisano także energetyczne, których orędownikiem jest minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel. Nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii została już pozytywnie zaopiniowana w obu zainteresowanych resortach. Wygląda więc na to, że pierwsza zmiana prawa konopnego od haniebnego końca rządów koalicji SLD-UP wkrótce stanie się faktem.

Co to oznacza dla zwykłego palacza? Niewiele. Można rzec: status quo. Bezpośrednio zyskają na tym rolnicy i przedsiębiorcy, ale i nam pośrednio coś z tego skapnie. W końcu w jakimś tam stopniu odzyskujemy konopie, integralną część naszej agrokultury. Wprawdzie nie powstaną tu filie biznesów farmaceutycznych, sprzedające jej leczniczą odmianę, ale potrzebujący nie powinni mieć problemów z dostaniem konopnych leków. Możliwe też, że wkrótce też mniej osób będzie ich potrzebować – wszakże nie od dziś wiadomo, że najbezpieczniejszą metodą utrzymywania się zdrowiu jest profilaktyka, a niej dobrze sprawdza się chociażby konopna dieta. Prawdziwą rewolucją mogą się okazać wkrótce konopie na cele energetyczne – przynajmniej w tej kwestii jest nadzieja, że wrócimy do naszych tradycji agrokulturalnych. Ale żeby tak się mogło stać, należy usuwać kolejne absurdy z antycannabisowej bariery, która nas otacza. Chociażby zamienienia w definicji żywicy konopnej niedorzecznych limitów THC, na stosunek THC do CBD. Tak, ta ustawa ma wiele błędów, ale przynajmniej rusza całą zmurszała sytuację. Zawsze coś… na początek.