Jeśli myślicie, że to całe zamieszanie zaczęło się w XX w. w Ameryce, to jesteście w błędzie. O konopiach pisali właściwie wszyscy najwięksi przedstawiciele zarówno polskiej prozy, jak i poezji.
Panuje powszechne przekonanie, że trawkę pod strzechy wprowadzili hippisi. I poniekąd, coś w tym jest. To głównie fala amerykańskich “plecakowców” z lat 60., próbujących odnaleźć siebie gdzieś po drugiej stronie globu, jest odpowiedzialna za rozprzestrzenienie się wielu, popularnych dzisiaj odmian konopi po całym zachodnim świecie. Swoje zrobili też meksykańscy imigranci w Stanach Zjednoczonych. Ale ich wpływ na pojawienie się konopi w Polsce, był znikomy, gdyż te stanowiły ważny element naszej kultury. I zdaje się, że nasi przodkowie równie zdawali sobie sprawę z ich szczególnych właściwości. Są na to dowody, a jakże, w klasyce polskiej literatury. I to takiej klasyce pisanej przez wielkie “K”.
Konopie są obecne w polskim piśmiennictwie od… samiuśkiego początku, czyli twórczości Mikołaja Reja, który jako pierwszy swoje wiersze zaczął publikować nie po łacinie, a po polsku, choć korzystając z łacińskiego alfabetu. W jego Zwierzyńcu czytamy:
„Cóż wżdy się z nami dzieje, iż tak nic nie dbamy,
Jako filip w konopiach prawie ulegamy”
Będąc dzieckiem, pewnie niejedna osoba słysząc coś “o filipie z konopi”, wyobrażała sobie jakiegoś człowieka, imieniem Filip, który w sposób zaskakujący, niezapowiedzianie przybył z tajemniczego miejsca, zwanego Konopia. A może tylko ja tak miałem… Tymczasem to przedziwne porzekadło odnosi się jednak do filipa, czyli w dawnej polszczyźnie – zająca. Konopia to konopia. Jak widać z przytoczonych wersów wielkiego renesansowego poety, ale chyba jeszcze bardziej z owego powiedzonka – pola konopi były zjawiskiem powszechnym i są poświadczone, od pierwszego momentu, do którego potrafimy się cofnąć za pomocą języka polskiego.
Konopie były więc w Rzeczypospolitej właściwie od jej początków, aż do przykrego końca. W mickiewiczowskim Soplicowie z “Pana Tadeusza”, które robiło za zminiaturyzowaną emanację utraconej ojczyzny, również znalazło się miejsce na konopne pola.
Oto co pisał o nich nasz narodowy wieszcz, w swojej epopei:
“W tej zielonej, pachnącej i gęstej krzewinie,
Koło domu, jest pewny przytułek zwierzynie
I ludziom. Nieraz zając zdybany w kapuście
Skacze skryć się w konopiach bezpieczniej niż w chruście,
Bo go dla gęstwi ziela ani chart nie zgoni,
Ani ogar wywietrzy dla zbyt tęgiej woni.
W konopiach człowiek dworski, uchodząc kańczuka
Lub pięści, siedzi cicho, aż się pan wyfuka.
I nawet często zbiegli od rekruta chłopi,
Gdy ich rząd śledzi w lasach, siedzą śród konopi.
I stąd w czasie bitew, zajazdów, tradowań
Obie strony nie szczędzą wielkich usiłowań,
Ażeby stanowisko zająć konopiane,
Które z przodu ciągnie się aż pod dworską ścianę,
A z tyłu, pospolicie stykając się z chmielem,
Kryje atak i odwrót przed nieprzyjacielem.”
Z pewnością pojawią się zaraz głosy, że “ale no przecież nie ma tutaj mowy o żadnym rekreacyjnym zażywaniu konopi”, jednak ten fragment spod pióra samego Adama Mickiewicza jest wystarczająco sugestywny, by móc zacząć podejrzewać dawnych Polaków o to, że jakieś patenty, na transfer kanabinoidów z rośliny do swojego ustroju, mieli. Świadczy o tym chociażby fragment “Potopu”, autorstwa bodaj najbardziej popularnego polskiego pisarza wszechczasów, w którym imć Zagłoba chwali się kuracją, jaką zaaplikował panu Sapiesze, w której kluczowym elementem były, oczywiście, nasiona konopne:
„Radziłem mu – mówił – iżby siemię konopne w kieszeni nosił i po trochu spożywał. To tak ci się do tego przyzwyczaił, że teraz coraz to ziarno wyjmie, wrzuci do gęby, rozgryzie, miazgę zje, a łuskwinę wyplunie. W nocy, jak się obudzi, także to czyni. Od tej pory tak mu się dowcip zaostrzył, że i najbliżsi go nie poznają. (…) Bo w konopiach oleum się znajduje, przez co i w głowie jedzącemu go przybywa.”
Sienkiewiczowi (albo Zagłobie) musiało się chyba coś pomylić, wszak wiemy, iż w nasionach konopi nie ma THC, trudno więc mówić o jakichś psychoaktywnych skutkach. Tym niemniej – te zostały tutaj wyraźnie opisane. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że panu Henrykowi pomylił się sposób spożycia, niż cała roślina. Tym bardziej, ze ta szczególna, dobrze nam znana, doskonale wpisuje się w powyższy opis.
O konopiach wspomina zatem zarówno pierwszy polskojęzyczny autor, jak i ten najbardziej poważany – wtóruje im zaś bodaj najbardziej poczytny. Sienkiewicz nie jest zresztą jedynym naszym rodakiem nagrodzonym Noblem, który w swojej twórczości zostawił miejsce dla konopi. Niedawno media informowały o krzakach konopi, znalezionych w skansenie w Lipinach, który miał jak najwierniej oddać obraz wsi z kart reymontowskich “Chłopów”. Jak najwierniej, czyli nie obyło się bez konopi. Polska policja najwyraźniej nie należy do szczególnych fanów twórczości Reymonta i mimo niskiej zawartości kannabinoidów zarekwirowała krzaczki. Czyli wszystko w normie.
Jak widać nie brakuje dowodów, pokazujących czarno na białym, jak powszechnie konopie występowały niegdyś w naszym kraju, ciekawe kiedy pogodzą się z tym animatorzy naszego życia publicznego.