Dziś postanowiłem opisać dla was swoje pierwsze doświadczenie z dabbingiem, oraz przybliżyć kilka rad dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich przygód z konsumpcją koncentratów i być świadomymi tego, czego mogą od nich oczekiwać.

Fakt, że hobbystycznie interesuje się tematyką oraz pracuję w biznesie związanym z konopiami pozwolił odkryć mi szereg nowych zagadnień związanych z ziołem. Poznałem w zasadzie wszystko – od elementów uprawy, aż do unikalnych metod konsumowania. Paliłem przeróżne szczepy, gatunki haszyszu, testowałem na sobie produkty oparte na konopiach. Miałem nawet okazję wypalić sporo jointów wysmarowanych waxem, ale zawsze jakoś dziwnym trafem nie miałem okazji zapoznać się z dabbingiem – techniką konsumpcji, która błyskawicznie zyskuje sobie nowe rzesze fanów takiego obcowania z kannabinoidami. Dziś postaram się cofnąć pamięcią do dnia, w którym dabowałem po raz pierwszy.

Baner Reklamowy

Moje pierwsze doświadczenie z dabbingiem

Teraz, z perspektywy czasu, jestem pewien, że do tej pory nie sięgałem po dabbing z dwóch powodów. Po pierwsze nigdy nie ukrywałem, że jestem klasycznym old school’eowcem – konkretny top, młynek, bleta czy bongo – to był mój ulubiony sposób palenia. Próbowałem waporyzatorów do suszu, ale to jednak nie moja bajka. Nie ma to jak solidnie nabity cybuch i ten aromat świeżo mielonego zioła – myślałem tak, dopóki nie spróbowałem koncentratów po raz pierwszy w życiu. Jesteście ciekawi, jakie były moje pierwsze wrażenia? Chętnie Wam opowiem.

Nigdy wcześniej nie widziełem, żeby ktoś w ten sposób palił, o ile można tę metodę nazwać paleniem, bo zdecydowanie jest to forma waporyzacji. Ale gdy po raz pierwszy spróbowaliśmy koncentratów w ten sposób, pomyśleliśmy, że to jest właśnie to!

Akcja działa się kilka ładnych lat temu u naszego przyjaciela. Potrzebny był mały, domowy palnik, jakiś dziwny, metalowy element i pewna woskowo-żywiczna substancja. Po upewnieniu się, że to naprawdę tylko skoncentrowana marihuana, postanowiliśmy spróbować.

Nasz przyjaciel postawił przed sobą małe bongo, które profesjonalni dabberzy nazywają „dab/oil rig” . OIdpalił swój mini palnik i zaczął nagrzewać metalową końcówkę zwaną gwoździem, która zastąpiła normalny szklany cybuch. Kiedy gwóźdź zrobił się wystarczająco gorący, wyłączył palnik, odczekał chwilę, aż gwóźdź nieco ostygnie, a potem kazał się zaciągać, podczas gdy w tym samym momencie za pomocą metalowego narzędzia – dabbera – umieścił na gwoździu małą kroplę koncentratu w bursztynowym kolorze. Ten właśnie moment nazywamy dabowaniem. Najprościej rzecz ujmując – dabbing jest formą inhalacji ekstraktu konopnego ze specjalnie przystosowanego do tego celu bonga lub waporyzatora.

Koncentrat natychmiast rozpuścił się i zamienił w gęstą parę, a gdy bongo wystygło, dotarło do nas zaskakująco czyste uderzenie o ziołowym i sosnowym zapachu. Pełna terpenów para smakowała tak intensywnie, że ciężko było nam sobie wyobrazić, że produkty wytworzony z marihuany może smakować tak cudnie, jak kwiaty z których powstał. W przypadku palenia suszu smak jest o wiele słabiej wyczuwalny z powodu spalania materii roślinnej, potencjalnie niewypłukanych pierwiastków, bibułki itp. Ma na to oczywiście wpływ także wilgotność suszu i inne czynniki.

Po pierwsze – musicie pozbyć się uprzedzeń i obaw

Tutaj dochodzimy do drugiego powodu, który powstrzymywał mnie przed zapoznaniem się z dabbingiem. Otóż od wielu swoich znajomych słyszałem, że daby to podobno coś, jak „crack wśród zioła” i efekt upalenia się jest tak potężny, że wykręca nawet najbardziej doświadczonych palaczy. Dla mnie to raczej „najlepsza kokaina wśród zioła„. Wielu moich koleżków przykro wspominało momenty, w których mieli po dabach krzywą fazę. Ponadto do spróbowania dabbingu raczej nie zachęca też sposób jego przygotowania. Przemysłowy proces produkcji koncentratów wymaga specjalistycznych narzędzi. Także ten najprostszy, domowy z wykorzystaniem prostownicy do włosów, nie jest tak oczywisty, jak nabicie cybucha – w zasadzie przypomina doświadczenia przeprowadzane przez nauczycieli w szkołach. Ale to temat na inny artykuł.

Nie znaczy to jednak, że powinniście odmawiać dania sobie szansy na zapoznanie się z taką metodą palenia. Tak naprawdę to powyższe obawy można bardzo łatwo rozwiać – po dabie nie dzieje się nic złego, jeżeli odpowiednio dobierze się dawkę. Nawet, jak nieco przeholujemy to zapewniam, nie skończysz na zgonie pod ławką, nie będziesz miał żadnych zwidów i urojeń. Nie odczujesz tak potężnego uderzenia, które spowodowane jest również niedotlenieniem z powodu przyjęcia sporej ilości dymu jak w przypadku syto nabitego bonga.

Ponadto dabbing sam w sobie nie wykręca psychiki i nie sprowadza ataków paniki, jak powiadają niektóre legendy. Przed swoim pierwszym dabem po prostu nie możesz się negatywnie nastawiać i wszystko będzie w porządku – jak w przypadku pierwszego palenia zioła. Nastaw się raczej na coś wyjątkowo pozytywnego dla twoich kubków smakowych.

Pomimo całego skomplikowania procesu przygotowywania koncentratów, tak naprawdę mają one same zalety. Są o wiele czystszą formą zioła, niż klasyczna roślinka – wraz z każdym machem nie wciągasz substancji smolistych i popiołu. Oczywiście przy założeniu, że materiał, z którego sporządzisz koncentrat jest sprawdzony (w tym pozbawiony pestycydów) i pochodzi z zaufanego źródła, nie masz się czego obawiać. W paleniu, a raczej waporyzacji koncentratów jedynym problemem może być fakt, iż aby wydobyć w pełni ich esencję będziesz potrzebował źródła ciepła, które uzyskasz za pomocą małego palnika, lub specjalnych cybuchów pod termostatem. Ale spokojnie, Twoje płuca Ci za to później podziękują.

Otocz się zaufanymi przyjaciółmi

Teraz, gdy przygotowania, w tym mentalne, masz już za sobą, przejdziemy do następnego kroku – samego palenia. Twój pierwszy dabbing będzie dla Ciebie bardzo miłym doświadczeniem, jeżeli tylko nie dasz się namówić złośliwemu kumplowi i nie ściągniesz bucha-giganta, po którym będziesz kaszlał dłużej niż trwać będzie twój wyjątkowy haj. Wielu ludzi wystraszyło się tej formy palenia właśnie dlatego, że przeholowali z dawką, a tutaj naprawdę bardzo łatwo się przejechać.

Poza tym pamiętaj – to Twój pierwszy raz, a koncentraty są bardzo mocne i naprawdę nie musisz nic sobie udowadniać i popisywać się przed weteranami ich palenia. Dlatego właśnie, gdy zamierzasz sięgnąć po pierwszego daba w życiu, warto zrobić to wśród zaufanych i doświadczonych w tej materii przyjaciół. Takich, którzy wiedzą, jak mocne są koncentraty i że jako żółtodziób w tej materii bardzo łatwo możesz przeholować z dawką. No i poza tym przyjaciele przecież nie porzucą Ciebie gdzieś pod śmietnikiem lub na osiedlowym parkingu, gdyby jednak coś poszło nie tak.

Miałem to szczęście, że mój pierwszy dabbing zorganizowali moi doświadczeni kumple. Albo regularnie palili koncentraty, albo mieli już za sobą kilka takich przygód. Dodajmy, udanych przygód. Takie zaufane grono znajomych pozwoliło mi odprężyć się i odpowiednio nastawić psychicznie.

Zacznij powoli, rozluźnij się

Gdy przygotowywałem się do swojego pierwszego bucha spodziewałem się, że koncentrat rozsadzi moje gardło – przecież koncentraty są o wiele mocniejsze, niż topy klasycznej roślinki. Ku mojemu zaskoczeniu były całkowicie na odwrót – kaszlnąłem raz, czy dwa i to wszystko. Z kolei podczas wydechu czułem się bardzo lekko na płucach, a sam materiał dzięki ulatującym terpenom smakował i pachniał wybornie!

Być może zawdzięczam tak przyjemne odczucia koncentratowi, jaki wybrałem sobie na swoją inicjację. Mój materiał nie posiadał przesadzonej zawartości THC, koncentrat był bardzo sativovy, a sama dawka koncentratu miała wielkość ziarna ryżu. Ponadto zastosowałem starą hinduską metodę, cenioną przez wytrawnych palaczy – zacznij spokojnie i pal wolno. To naprawdę powinna być żelazna zasada, jeżeli chodzi o testowanie na sobie nowych sposobów konsumowania konopi. Zawsze zaczynaj od materiału z niską zawartością THC. Odpowiednią dla siebie dawkę zdążysz wypracować w trakcie kolejnych przygód z koncentratami. Co ważne, ta zasada tyczy się także nawet doświadczonych dabberów. A dlaczego? Chodzi o wielkość dawki.

Na szczęście moją przygotował doświadczony kumpel, który ma za sobą wiele sesji z koncentratami. To on zapewnił materiał i odpowiednie narzędzia palenia. Dawka, którą mnie poczęstował miała, jak wspominałem, wielkość ziarnka ryżu i trzeba powiedzieć, że dobrał ją idealnie. Dzięki temu moja pierwsza dabbingowa faza nie wywaliła mnie z butów, ale i tak była na tyle mocna, że nie zamierzałem szybko wziąć kolejnego macha. To byłoby już nieodpowiedzialne, dlatego, że po jednym buchu warto oczywiście dać sobie kilkanaście minut na sprawdzenie pełnego spektrum efektów. Powiem Wam dla porównania, że moi kumple, z którymi wówczas paliłem „wciągnęli” w siebie esencję z niewiele większej dawki i także nie sięgali po kolejną, a z uśmiechem na twarzy rozkoszowali się towarzyszącymi aromatami.

Poczekaj na efekty

Teraz, po swoich pierwszych doświadczeniach z dabbingiem mogę doradzić, abyście nie przesadzali z buchami. Jak na pierwszy raz jeden w zupełności wystarczy. Musicie dać sobie i materiałowi czas, aby ujawniło się pełne spektrum jego efektów, a te są naprawdę przyjemne. Koncentraty są bardzo mocne, o wiele mocniejsze, niż susz palony w bongu czy jointach, i tutaj naprawdę łatwo przeholować.

Bardzo ważne jest także, aby ewentualnie zaplanować, co będziecie robić po wspólnej sesji. My ze znajomymi poszliśmy na spacer po lesie, w trakcie którego gadaliśmy o pierdołach i podziwialiśmy florę i faunę. Dobra będzie każda wspólna aktywność, która pozwala zająć Wasze głowy, abyście nie wnikali zbyt mocno w efekty upalenia. Ale jeżeli pierwsza sesja z koncentratem sprawiła, że czujesz się zrelaksowany nie widzę problemu, abyś po prostu zaległ brzuchem do góry i oddał się błogiemu leniuchowaniu.

Jak myślisz? Spróbowałem raz jeszcze?

Przygotowując się do swojego pierwszego razu z dabbingiem tak naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać. Czułem te charakterystyczne uczucie niepewności, które nadchodzi zawsze podczas próbowania czegoś nowego. Jednocześnie dreszczyk emocji sprawiał, że tym bardziej chciałem spróbować. W końcu się zdecydowałem i mogę Wam szczerze powiedzieć, że było warto i moje obawy co do koncentratów zostały rozwiane definitywnie.

A czy miałem ochotę na kolejny raz? Oczywiście, że tak! Szybko nabyłem sporo swojego sprzętu oraz mam za sobą pokaźną kolekcję wielu rodzajów koncentratów i ekstraktów, które z rozkoszą regularnie dabuję już od kilku lat. Bardzo rzadko zdarza mi się już przyjmować kannabinoidy w formie suszu.

Dabbing jako bardzo ciekawa metoda konsumpcji zdobywa sobie coraz więcej wielbicieli i w sumie trudno im się dziwić. Materiał zajmuje mało miejsca, dymek jest czysty i aromatyczny, a intensywny haj może niektórym przypomnieć ich pierwsze spotkanie z marihuaną. Ale co ja się będę rozpisywał, spróbuj sam!