



Na warszawskim lotnisku Chopina znów zrobiło się głośno o psie służbowym. Tym razem bohaterem okazał się Drops – czworonożny funkcjonariusz Straży Granicznej, który podczas kontroli przesyłek cargo namierzył paczkę wypełnioną czymś znacznie ciekawszym niż tylko rzeczy osobiste.
W przesyłce nadanej z San Francisco i zmierzającej do Podgoricy znajdowały się trzy paczki po chipsach. Tyle że zamiast słonych przekąsek – wewnątrz ukryto próżniowo zapakowaną marihuanę. Wstępne badania wykazały, że suszu było niemal półtora kilograma. Sprawą zajmują się teraz funkcjonariusze z placówki Straży Granicznej Warszawa-Okęcie.
Ale zamiast kolejnego medialnego triumfu służb, warto zadać sobie jedno pytanie: ile jeszcze takich transportów musi zostać przechwyconych, zanim ktoś z decydentów zrozumie, że to nie sposób walki z konopiami, a błędne koło?
Marihuana od lat trafia do Polski z różnych zakątków świata – mniej lub bardziej profesjonalnie zapakowana. A wszystko dlatego, że osoby, które chcą ją stosować – rekreacyjnie czy terapeutycznie – są zmuszone korzystać z czarnego rynku. Tego samego, który nie do końca zna pojęcie „czystości produktu”, nie wystawia paragonów i nie płaci podatków, które mogłyby zasilić budżet państwa.
W krajach, które postawiły na legalizację, takie historie należą do przeszłości. Konopie są sprzedawane w licencjonowanych punktach, pod kontrolą, bez konieczności pakowania ich w chipsy i ryzykowania przemytem. System zarabia, obywatele mają dostęp do bezpiecznego suszu, a pieski jak Drops mogą zająć się tropieniem poważniejszych zagrożeń.
Może zamiast kolejnych kilogramów marihuany w komunikatach służb, warto byłoby w końcu przeczytać inny nagłówek: „Rząd wprowadza regulacje dotyczące legalnej sprzedaży konopi”. Na razie to jednak marzenie, które – podobnie jak paczki po chipsach – wciąż pozostaje dobrze zakamuflowane.