Irvin Rosenfeld leczy swoje przewlekłe schorzenie marihuaną. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że robi to całkowicie legalnie od prawie trzech dekad, czyli zaczynał to na długo przed tym, zanim zmieniono myślenie o leczniczym wykorzystaniu konopi, a co dopiero towarzyszące mu prawo.
Starsi fani rapu pamiętają może zespół Da Blaze, swego czasu mocno związany z Peją, jak i całym Slums Attack. Wiadomo, jak to jest z raperami – muszą mieć swoje rozpoznawalne hasło, prawie, że okrzyk plemienny… po prostu coś, co dobrze brzmi tak we zwrtokach, jak na początku i końcu kawałka. U Medi Top Glona i Lamzasa padło na “132” – po prostu “132”. Jak się okazało, liczba odnosiła się do serii dni, w których wspólnie jarali. W późniejszych nagraniach, poznańscy oldskulowcy zapewniali, że “132 już dawno pobite”, jednak nie sposób pozbyć się wrażenia, że mamy tu do czynienia z jaraczami-amatorami. Zwłaszcza w zestawieniu z tym gościem.
Irvin Rosenfeld, 57 letni prawnik i makler giełdowy, nie wygląda na typowego spizgusa, ale to właśnie on, a nie ziomeczek z dredami, przygrywający na bębenku przy wejściu do stacji metra, pobił rekord w jaraniu jointów. I to rekord nie byle jaki, bo Guinnessa! Jego przypadek został udokumentowany i zweryfikowany. Oto, co o swoim “wyczynie” mówi sam zainteresowany: “Nie wiem, czy rzeczywiście pobiłem rekord, raczej go założyłem. NIkt inny nie może udokumentować zjarania 115 000 skrętów z konopi, nie mówiąc już o tym, że przecież paliłem także wcześniej. Żyję – to najlepszy dowód na to, że medyczna marihuana to prawdziwa medycyna”.
Diler Irvina byłby pewnie najbogatszym człowiekiem w stanie Floryda, gdyby… w ogóle istniał. W rzeczywistości, wiecznie zjarany makler wszystkich zakupów dokonywał legalnie, na receptę. Amerykański rząd od 1982 r. nie tylko pozwala mu używać konopi, ale też dotuje kurację nimi. Co miesiąc przysyła 300 jointów do jego lokalnej apteki, zrobionych z suszu pochodzącego z rządowej plantacji, na należącej do Uniwersytetu Missisipi farmie. I ma ku temu powód. Dokładnie ten sam, który zmusił Irvina do przystąpienia do programu. Chodzi o pseudohypoparatyroidyzm, na który ten cierpi. Schorzenie to wiąże się z nieprawidłowym działaniem hormonów odpowiedzialnych za wykorzystywanie i wydalanie wapnia, co owocuje bardzo bolesnymi zmianami w całym układzie ruchowym i nie tylko. Cierpią na tym zarówno kości, jak i mięśnie, będące narażone na ciągłe skurcze. Kuracja marihuaną znacząco uśmierza ból ale także rozluźniają mięśnie. Trawka działa przeciwzapalnie i wstrzymuje wzrost guzów. Właśnie dlatego Irvin stał się jednym z najbardziej gorących orędowników legalizacji marihuany dla celów medycznych. Jak sam mówi, jointy pomagają mu normalnie funkcjonować, nie czuje po nich żadnej euforii, ale także bólu. I o to chodzi.
Przez ostatnie 29 lat, Rosenfeld palił 300 jointów miesięcznie. W tym czasie normalnie pracował, zapewniając swojej rodzinie byt. Przez większość czasu, program, dzięki któremu otrzymał szansę na normalne życie, był właściwie nielegalny, stanowiąc wyłom w prawie zarówno stanowym, jak i federalnym. Wyłom, który powstał tylko dzięki jego uporowi i aktywności. O tym, że trawka mu znacząco pomaga dowiedział się jeszcze w latach 70., gdy był w koledżu, zaczął więc ją palić, ale jednocześnie walczyć o to, by mógł to robić legalnie. Słał petycje do Federalnej Administracji Narkotykowej, dzięki czemu został włączony do programu utworzonego pod koniec lat 70., nazywanego „protokołem kompensacyjnym”, mającym ułatwiać chorym na raka i inne przewlekłe schorzenia, korzystanie z medycznej marihuany. Przed nim skorzystała z niego zaledwie… jedna osoba. Program po dekadzie został wycofany, jednak Rosenfeld nie złożył wówczas broni i postanowił zawalczyć o swoją sprawę. I wygrał dwa razy w sądzie, dzięki czemu cały czas może… normalnie funkcjonować.
Tylko raz, jak dotąd, zdarzyło się jemu być zatrzymanym za posiadanie. I to jeszcze w 1983 r. Od tamtego czasu zawsze nosi przy sobie zaświadczenie od swojego dzielnicowego, w którym jest napisane czarno na białym, że może sobie zajarać, a także pozwolenie od oficera ochrony z lotniska w Miami na posiadanie marihuany. Ale coraz rzadziej musi je pokazywać. Świat, przez te 29 lat się zmienił. Na lepsze. Także dzięki hartowi ducha i konsekwencji pewnego maklera giełdowego z Florydy.