W poniedziałek (3 listopada) miliccy policjanci z Wydziału Kryminalnego dokonali spektakularnego odkrycia. W jednym z gospodarstw na poddaszu znaleziono… kilka gałązek konopi, które 26-letni mieszkaniec powiesił na sznurku, zamiast skarpet i prześcieradeł. I choć dla większości to brzmi jak niewinna scena z wiejskiego życia, dla lokalnych funkcjonariuszy to kolejny sukces w walce z narkobiznesem.


Operacja „Sznurek”

Funkcjonariusze – jak wynika z komunikatu – „dokładnie przeszukali posesję”. Nie znaleziono ani wagi, ani foliowych woreczków, ani klientów w kolejce po działkę. Za to na strychu – sukces.

Baner Reklamowy

Wiszący na sznurku susz, który według testera narkotykowego zawierał THC, okazał się wystarczającym powodem, by zatrzymać mężczyznę, przewieźć go na komendę i wszcząć śledztwo.

Oficjalny komunikat mówi o „około 300 porcjach marihuany”. Nie wspomniano jednak, że te „porcje” to efekt kalkulatora policyjnego, który każdą roślinkę zamienia w narkotykową fabrykę.

Jak informuje policja:

„Mężczyzna usłyszał zarzut bezprawnego posiadania marihuany. Grozi mu do 3 lat więzienia.”

Trzy lata. Za kilka łodyg i garść listków. W tym czasie ktoś wyśle elementy bomby w przesyłce i dostanie grzywnę, w rządzie zdąży wymyślić nowy program społeczny, z którego wyciągnie kase dla siebie, a prawdziwi dilerzy przerzucą kilka kontenerów kokainy przez port w Gdyni. Nic nowego pod polskim Słońcem.

300 gramów marihuany zabezpieczone przez Milickich funkcjonariuszy. (fot. KKP Milicz).

Zniszczone życie, zero refleksji

26-latek, zamiast skupić się na pracy czy rodzinie, teraz będzie miał w papierach „narkotykowca”. Kaucja, adwokat, stygmat – wszystko przez roślinę, którą w Niemczech i Czechach można mieć legalnie w domu. W Polsce? Nadal wojna z liściem.

To kolejny przypadek, gdy państwo z rozmachem ściga lokalnego Escobara, który nie handlował, nie szkodził, nie produkował, tylko po prostu – suszył, aby później zrelaksować się dymkiem zioła ze swojego ogródka. Ale tak właśnie działa system: zero edukacji, zero refleksji, za to pełne ręce roboty przy łapaniu amatora botaniki.


A gdyby zamiast aresztować – pomóc?

Zamiast marnować środki na policyjne naloty w stodole, można by wykorzystać te zasoby w terapii uzależnień czy edukacji młodzieży. Ale to wymagałoby myślenia długofalowego. Łatwiej jest przecież ogłosić sukces – kolejny „narkotykowy diler” za kratkami, „300 porcji” mniej na rynku. Ale alkohol znajdujący się w pierwszej grupie środków kancerogennych, wciąż do nabycia jest na każdym rogu.