Jest taki stan, który wytwarzanym przez siebie PKB przekracza dochód wypracowany przez wszystkie inne stany, a także wiele innych, rozwiniętych państw na świecie. I ten stan jest także stolicą innowacyjności, a także popkultury. Nic dziwnego, że mierzą wysoko, także jeśli chodzi o konsumpcję marihuany. Ale w tym konkretnym przypadku chyba jednak trochę przeszarżowali.

Chodzi oczywiście o Kalifornię, która jako pierwsza z amerykańskich stanów zalegalizowała medyczną marihuanę, a potem również wiodła prym w legalizacji także tej rekreacyjnej. Trzeba przyznać, że wzięli się tam porządnie do sprawy, jednocześnie jednak przeceniając swoje moce przerobowe. Jak się bowiem okazuje, trawki to ci u nich dostatek. A nawet więcej. Zapasy marihuany w “złotym stanie” sięgają… ośmiokrotności zapotrzebowania na weed! Mają rozmach, skubani.

Z jednej strony – kto bogatemu zabroni? Z drugiej – podaż przerastająca w tak drastyczny sposób popyt może okazać się bardzo niekorzystna dla rosnącego z zawrotną prędkością rynku. Ktoś przecież odpowiada za taką olbrzymią nadprodukcję, ów stan wiąże się z konkretnymi firmami, zatrudniającymi zastępy pracowników i realizującymi biznesplany, które zaraz mogą się posypać. Tyle było zachwytów nad tym, jak konopny rynek rośnie i ile daje miejsc pracy, ale niewykluczone, że wszyscy jechali na zbyt dużym optymizmie i odrobinę przeszacowali, przez co może nastąpić prawdziwe tąpnięcie i masa ludzi swoje prace straci.

Oczywiście nie życzymy tego nikomu i wierzymy, że uda się wyjść z tego kłopotu bogactwa. Jakby ktoś nas kiedyś spytał o zdanie, to znamy jedno miejsce, które jest w stanie przyjąć każde ilości trawy, ale przetransportowanie doń kalifornijskich nadwyżek mogłoby być trochę kłopotliwe, zwłaszcza w obecnym porządku prawnym.

(źródło: newonce.net)

Baner Reklamowy