Czy wiksa ma jakieś apogeum i gdzie się zaczyna zawieszka. Lepiej jarać, czy jeść? Czy można mieć marihuanowego kaca? 

Na pewno nie raz zastanawialiście się, czy można się “jeszcze bardziej najarać”. I co to właściwie znaczy? Bo w pewnym momencie już się traci rachubę i orient. Przy którymś z kolei joincie (albo bongosie) nie sposób poczuć się już bardziej zjaranym. Następne buchy co najwyżej tylko więcej gniotą – w ten przyjemny sposób, wiadomo. Ale czy można to jeszcze nazwać większym highem?

Czy palenie więcej powoduje bardziej intensywne przeżycia, czy raczej rozciąga je w czasie? Oto jest pytanie! Najprostszą odpowiedzią byłoby – i to, i to. Ale tylko do pewnego momentu. Dla większości ludzi przyjęcie naprawdę dużej ilości marihuany, czy to pod postacią palta, czy ciasteczek, oznaczać może jednak bardzo nieprzyjemny stan. Na szczęście najgorszą jego konsekwencją będzie po prostu… zaśnięcie.

Jedzenie cannabisu, a palenie, to dwie zupełnie inne sprawy, które wiążą się z różnego rodzaju doznaniami. Jeśli chodzi o jaranie, to dla wielu górnym limitem jest stan po przyjęciu kilku bongosów po rząd, bez odpoczynku. Pierwsze psychoaktywne kannabinoidy docierają do mózgu już w przeciągu kilku sekund od inhalacji, do krwi – po 8 minutach. Skonsumowanie większej ilości THC, dostarczy kolejnych psychoaktywnych ładunków i w konsekwencji jeszcze więcej wiksy, ale do czasu. Po apogeum zjarki kannabinoidy zaczynają się osadzać w tkance tłuszczowej i następuje nieunikniona zamuła. Czasem bardzo przyjemna, ale jednak zamuła. Od tego momentu mózg przyjmuje mniej więcej tę samą dawkę THC, CBD i innych takich, a całą reszta idzie w gwizdek, tzn. w tłuszcz. Tym niemniej nawet w ten sposób możesz nasycić swoje komórki do ekstremalnego poziomu, z którego niewiele ci jednak przyjdzie, bo jeśli mówimy o naprawdę dużych ilościach zjaranego jazzu, to raczej długo się tym stanem nie porozkoszujesz, no chyba że przez sen. Z pewnością słyszeliście może o ludziach, którzy wymiotowali po zielsku… Cóż, to się naprawdę zdarza.

Częste robienie sobie kannabiboidowych bomb ma też taki minus, że rzutuje potem na samopoczucie i komfort psychiczny na co dzień, wzmaga niepokój. Podczas, gdy niskie dawki są używane wręcz na złagodzenie lęku.

Związki takie jak te THC trafiają ponownie do krwioobiegu podczas spalania tłuszczów. Im więcej marihuany konsumujemy tym więcej kannabinoidy recyrkulują w naszym organizmie. To sprzyja utrzymywaniu się stanu pod wpływem, jednak nie jest to szczególnie psychoaktywny wpływ, przynajmniej taki, jaki odczuwamy zaraz po spaleniu. THC krąży po naszych żyłach godziny, dni i tygodnie po skonsumowaniu. A po ciężkiej sesji skutkuje także letargiem, ospałością, niemrawością, czyli wszystkim tym, co można byłoby nazwać konkretnym pozjaraniowym kacu.

Do podobnych efektów może doprowadzić skonsumowanie dużej ilości ciasteczek. Tu również zachodzi podobny mechanizm, z tymże dużo silniejszy. Kannabinoidy zjedzone może i mają dłuższą drogę do mózgu, jednak działają i mocniej, i dłużej. Oczywiście, jeśli przedobrzysz sprawę, to od tego nie umrzesz, ale niewykluczone, że przez pewien czas będziesz tak myślał.

Celowo nie przedstawiliśmy tutaj żadnych liczb jednostkowych, bo każdy ma swój punkt krytyczny jeśli chodzi o tolerancję na zioło. Tak jak swój rytm, którego chyba nie warto rozregulowywać zbyt częstym bombardowaniem kannabinoidami w dużych dawkach. Jak to się mówi, małą łyżką, więcej się najesz.