Chyba wszyscy to kiedyś przerabialiśmy – to całe zamykanie się w aucie, albo innym małym pomieszczeniu i robienie w nim dymówy jakiej świat nie widział. Będzie bardziej pukało – mówili, będzie większy fun – mówili, ale się zjaramy – mówili. I rzeczywiście, za każdym razem się udawało. Ale czy to przez tak skrzętnie przygotowaną hasz komorę? Warto sprawdzić, czy tzw. hasz komora w ogóle coś daje.

Zjawisko hotboxingu wzięło się, jak przeważnie bywa w takich przypadkach – z przypadku. Palacze zioła, odpowiedzialni za jego rozpropagowanie, zwyczajnie – musieli się jakoś schować. Tak właśnie trafili do szafy, czy innego samochodu. Ale hasz komora nigdy nie stałaby się aż tak powszechnym zwyczajem, gdyby nie przekonanie, że w ten sposób lepiej wykorzystuje się jarany stuff. Lepiej, czyli z większym przełożeniem na high. Czy tak jest w istocie?

W 2015 roku naukowcy ze Szkoły Medycznej im. Johna Hopkinsa postanowili odpowiedzieć na to pytanie. Cóż, odpowiedź jest o dziwo… twierdząca, czyli nie mamy tutaj do czynienia z obaleniem mitu. O bardziej efektywnym działaniu trawki palonej w hotboksie decyduje prosty mechanizm. Głównie brak tlenu, ale też – rzeczywiście – cyrkulacja dymu, przez którą wdycha się go zdecydowanie więcej.

Ale pomijając już te wszystkie naukowe podstawy – hasz komora jest po prostu ciekawym doświadczeniem społecznym i choćby z tego tytułu warto ją sobie od czasu do czasu urządzić.